
To był mój dziesiąty rok pracy dla dużych firm – korporacji. Trzy różne firmy, trzy zupełnie inne doświadczenia. Pierwsza praca była zajęciem typowo „na start”, czyli żmudna i mówiąc jednym słowem: nudna, ale pozwoliła mi podczas dziennych studiów rozwinąć moją pasje: zaczęłam więcej wyjeżdżać i żeglować. Z żeglarstwem zaczęłam swoją przygodę powoli, trochę ostrożnie ale konsekwentnie, przypadliśmy sobie do gustu. Co ważne, małymi krokami, można powiedzieć, że popłynęłam z prądem i falą. Jak już wspomniałam pracowałam, studiowałam dziennie, w wolnym czasie robiłam dodatkowe kursy. Lubiłam aktywnie spędzać czas. Latem 2008 roku zdałam egzamin na żeglarza jachtowego, czym przypieczętowałam swoją pasję do żeglarstwa. Bez wątpienia jest to zajęcie, sport, dla ludzi aktywnych, wytrwałych, odpowiedzialnych, którzy potrafią zaangażować się w jego specyficzny rytm życia i pracy. Pobudza kreatywność, zaradność, chęć podejmowania nowych wyzwań, wzmacnia relacje z ludźmi. Mnie nauczyło też jak osiągać cele.
Pływając jako członek załogi, starszy wachty, każdy kolejny rejs wciągał mnie bardziej i bardziej. Z dużym strachem czy sobie poradzę z czasem zaczęłam pływać jako oficer na żaglowcu. W pewnym momencie stanęłam przed ścianą: zdecydowanie tego się nie da pogodzić w takim wymiarze w jakim bym chciała. Prędzej czy później trzeba było coś zrobić. Ląd zaczynał doskwierać mi z każdym dniem coraz bardziej, gdy wiedziałam, że mogę być tam. Podczas rejsów poznałam ciekawych ludzi, często byli dla mnie przykładem spełniania marzeń w swoim życiu, czasem ostrzegali. O tym dlaczego robię to co robię możesz więcej przeczytać w tym wpisie: „Dlaczego robisz to co robisz?” ).
Druga firma, niewątpliwie dała mi potężną dawkę wiedzy, to tu zaczęłam doskonalić swoje umiejętności w obszarze HR. Branża lotnicza bo w niej się znalazłam, to świat troszkę magiczny, niektórzy mówią, że uzależnia. Po prawie pięciu latach przyszedł moment, czas zmian. Odejście było szalenie trudną decyzją, jednak zaczęło być mi niewygodnie, czułam rutynę. Zmiana firmy miała odświeżyć moje spojrzenie, na nowo zmotywować, pozwolić jeszcze bardziej rozwijać swoje umiejętności i szlifować wiedzę w zupełnie innej firmie i kompletnie innej branży.
Jak się okazało, zmiana firmy to nie była kwestia zadań czy długiego czasu jaki spędziłam w jednej firmie. Zaczęłam mieć chorobę lądową i zrozumieją to Ci, którzy mają takie pasje jak ja lub podobne. Tego się nie da połączyć. Przejście do banku z pewnością było czasem, w którym bardzo szybko myślałam co przeorganizować i jak to zrobić, żeby pływać. Z tych powodów, zaczęłam przyzwyczajać się do myśli założenia własnej firmy. Miałam zaplecze, w którym widziałam szansę, podjęłam to wyzwanie, obrałam kurs. Zaczęłam przygotowywać materiały do szkolenia online: nauki szybkiego i efektywnego czytania. Wcześniej dodatkowo prowadziłam takie zajęcia. A o tym jak to się stało, że zaczęłam czytać szybciej, możesz przeczytać na przykład tutaj: „Jak to się stało, że zaczęłam czytać szybciej„.
W ostatniej firmie byłam rok i kilka miesięcy z czego ponad połowa czasu i każdy kolejny dzień utwierdzał mnie w przekonaniu, że praca w takim trybie nie jest teraz dla mnie. Kto wie, może do niej wrócę. Wiele słów zwątpienia i pytań z czego będę żyła, a jak się nie uda. A jak się uda? Próbowałam przeformułować swoje myślenie, że po prostu to zrobię.
Dokładnie 28 maja wzięłam do ręki duży niebieski zeszyt A4. Pierwsze kilka stron zostawiłam puste. Na kolejnych, na górze wypisałam daty 28 maja sobota, 29 maja niedziela… dokładnie 96 dni. Wróciłam do początku zeszytu. Zastanawiałam się co mogę wypisać aby motywować się do realizacji celu aby każdego dnia pamiętać po co to robię i dlaczego. Próbowałam poukładać w głowie chaos, który wtedy w niej panował. Zastanawiałam się jak planować czas, jak osiągać swoje cele, które w tym momencie były tak trudne do realizacji.
Przypomniałam sobie o 7 życiowych lekcjach Alberta Einsteina i wypisałam je na pierwszej stronie. Znasz je?
Dodatkowo niżej dopisałam: Nie czekaj.
z datą 27 maja wypisałam wszystkie swoje mocne strony, które wyszły mi w testach, które ostatnio robiłam interesując się tym tematem. Zakreśliłam co mogę wykorzystać, co powinnam wzmacniać.
to duże koło sterowe. Jego elementy podzieliłam na części dotyczące: kariery, równowagi praca – życie, otoczenia, sukcesów w pracy, pasji, organizacji czasu, relacji z innymi. W każdym z tych obszarów wypisałam co chciałabym zmienić albo jaki stan chciałabym osiągnąć.
to strona marzenia. Marzenia mówiąc wprost zamieniłam na cele. Wypisałam dokładnie 14 punktów. Być może wyobrażasz sobie, że były tam wielkie rzeczy. Otóż wcale nie. Na liście znalazły się bardzo konkretne zdarzenia np. praca zdalna, zmiana mojej strony internetowej, skończenie urządzania mieszkania, zorganizowanie rejsu, czy założenie ile w roku będę żeglowała. Każdy z nich miał określoną datę. Na kolejnych stronach zeszytu: każde marzenie /cel rozpisałam. Wypunktowałam co dokładnie planuję zrobić i co jest dla mnie kluczowe. Rozłożyłam każdy cel na kilka lub kilkanaście małych elementów, które mogłam zrealizować małym wysiłkiem.
Weryfikację celów zrobiłam po upływie około roku gdy zakładałam kolejny zeszyt. Na 14 punktów aż 7 zostało już zrealizowanych a kolejne 7 było na mocno zaawansowanym etapie realizacji. Oczywiście część z nich dostosowałam do aktualnych warunków i moich obecnych oczekiwań.
Na kolejnych kartkach zeszytu były wypisane daty.
w tym miejscu wkleiłam czerwoną karteczkę z wpisem – zmiana pracy. To był ostatni moment, w którym mogłam złożyć wypowiedzenie aby realizować mój plan żeglowania i pracy. Tak jak to dalej chciałam robić.
Dziennik, który właśnie założyłam, jednoznacznie kojarzył mi się z dziennikiem jachtowym, który prowadzą żeglarze. Tym sposobem Dziennik został nazwany „Mój dziennik jachtowy” i tak jak na morzu zapisywałam tam krok po kroku każdego dnia co zrobiłam, jaką podjęłam decyzję, co zrealizowałam. Kreśliłam, zaznaczałam, jednym słowem żył. Nie był pisany z myślą o tym, że ma być ładny, kolorowy, tak jak pokazywane w mediach notesy do planowania. Miał być mój i miał być skuteczny.
Na każdy dzień planowałam jedno ważne zadanie jakie miałam do zrealizowania aby być krok bliżej swojego celu. Mogła to być mała rzecz, ale jedna najważniejsza. Gdy wystarczyło mi czasu przechodziłam do kolejnej. Z dotychczasowych doświadczeń wiedziałam, że zdecydowanie efektywniej pracuję gdy skupiam się na jednej rzeczy. Rozproszenie uwagi na kilka zadań w moim odczuciu przynosiło zdecydowanie słabsze efekty. Zapisywałam nawet najdrobniejsze elementy jak: przygotować 3 wpisy na FB,bloga, napisać mail w konkretnej sprawie, przeczytać umowę, sprawdzić ofertę szkolenia i ją wysłać, dodać grafikę na stronę internetową.
Pomyślisz no OK, ale co mnie motywowało?
– Zobowiązanie.
Na jednym z wiosennych rejsów zobowiązałam się, że z chęcią popłynę na kolejne rejsy jako oficer, rejsy były już pod koniec roku. Problem był taki, że łącznie trwało to aż 5 tygodni, a mnie zostało zaledwie kilka dni urlopu. Jak nie teraz to nigdy. Podjęłam wyzwanie, zastanowiłam się co mogę stracić, przecież jak się nie uda to najwyżej wrócę na etat.
Oczywiście nie wszystko poszło zgodnie z planem głównie z uwagi na to, że nadal pracowałam na etacie, delegacje i mało przewidywalne zdarzenia zawodowe rozbijały mi napięty plan, byłam zmęczona, zmieniałam koncepcje szukając nowej drogi lub pomysłu na pewne rzeczy. Co ważne, wszystko robiłam, sama: stronę internetową, materiały graficzne i tak dalej. Nie mniej jednak codziennie w moim dzienniku jachtowym wyznaczałam plany na kolejny dzień, tydzień i miesiąc, mając w głowie ogólny cel. Dziś myślę, że dałam sobie dość mało czasu na to aby wejść w świat biznesu, ale być może to spowodowało, że tą decyzję podjęłam. Gdybym miała czekać pół roku pewnie niewiele by to zmieniło, bo zazwyczaj na takie decyzje nie ma idealnego momentu. Nie czujemy się wystarczająco przygotowani i silni.
Trzy miesiące zajęło mi stworzenie materiału „Efektywne czytanie – Samodzielny trening”. Od powstania pomysłu do realizacji i wprowadzenia do sklepu, miałam chwile zwątpienia, wracałam do pytań moich znajomych, bliskich: „Po co to robisz?” „A jak Ci się nie uda?” „Rezygnujesz z etatu, przecież teraz masz taką stabilną pozycje w firmie? A kredyt?”
Są momenty, w których zaczynasz zadawać sobie pytania, czy sobie poradzę, a co jak nie? Ja wtedy walczę sama ze sobą, a co jak sobie poradzisz?! Będziesz pracować tak jak chcesz i robić to co lubisz. Tu nieocenione jest dobre słowo od innych, choć faktycznie ze zrozumieniem bywa różnie. Okazuje się często, że gdy zaczynamy działać i bardzo czegoś chcemy pojawiają się ludzie, którzy nam pomagają, świat zaczyna podsuwać nam okazje, rozwiązania i zaczyna sprzyjać. Wiele osób mnie pyta czy gdybym miała drugi raz podjąć taką decyzję, czy bym zrobiła to samo. Tak. Odeszłam z etatu, popychana lekko wiatrem w stronę Morza.
Oczywiście, że tak. Może inaczej zorganizowałabym przejście z etatu na „swoje”, choć wydaje mi się, że na takie decyzje
zawsze jest trudny moment i nigdy nie ma tego idealnego. Może inaczej zorganizowałabym zaplecze narzędziowe, tego mi jeszcze nadal brakuje. Często gubiła mnie chęć zrobienia czegoś idealnie, perfekcyjnie. Bywało tak, że nad jedną grafiką do szkolenia siedziałam kilka godzin aby ostatecznie ją zastąpić zupełnie czym innym. Przygotowanie pierwszych wizytówek zajęło mi niemal dwa dni. Wynikało to z dużej niepewności tego co robię. Wyciągnęłam lekcję: staram się zawsze zrobić coś dobrze i określić czas na wykonanie. Inaczej wiem, że zagłębiam się w szczegóły, szukam, sprawdzam. Bardzo często jest to dobre jednak w przypadku np. grafiki, która jest jedną z kilkunastu – wystarczy, że będzie ona dobra.
Z pewnością chcę nadal częściowo pracować zdalnie, co więcej: chciałabym stworzyć prawdziwe biuro pod żaglami. Mijają w tym momencie 3 lata od założenia zeszytu. Ostatni czas dzieliłam na dwie części: pierwsza gdy jestem na morzu i druga gdy jestem na lądzie. Jakie są proporcje? Takie o jakich marzyłam choć nigdy tego dokładnie nie określałam. Od tego czasu, trzeci rok z rzędu, na morzu spędzam ponad sto dni w roku. Bez wątpienia inaczej postrzegam świat, szanse i swoje możliwości gdy mam dookoła siebie otwarte morze, słońce, które pada na żagle nad pokładem. W życiu jest trochę właśnie jak w żeglarstwie, niby płyniesz do celu, ale trochę pod wiatr, trochę halsujesz się w przeciwnym kierunku nabierając wysokości, by dotrzeć do portu docelowego, pokonując trudności jakie niesie ze sobą morze.
Krótko mówiąc: zawsze z tyłu głowy mam pewne przesłanie, być może i Ty je znasz…
„Czy możesz powiedzieć mi, którą drogą mam iść?” – zapytała Alicja.
– „To zależy, dokąd chcesz dojść” – odpowiedział Kot.
– „Nie wiem.”
– „W takim razie nie ma znaczenia, którą drogę wybierzesz”.
(Alicja w krainie czarów, Charles Lutwidg Dodgson)
Wyznacz swój horyzont, przejmij dowodzenie, popłyń swoją niezwykła drogą.
Magdalena Dudek
Zainteresował Cię temat o tym Jak osiągać cele?
Zapraszam Cię do bezpłatnego dołączenia Zeszyt niebieski jak morze – jak osiągać cele i zamieniać marzenia na działanie
To ciekawe, że trudne decyzje i zmiany w życiu przychodzą mi łatwiej podczas podróży, może ta zmiana otoczenia działa oczyszczająco… w każdym razie zapisywanie celów i tego co się już osiągnęło na pewno pomaga w zobaczeniu w jakim jesteśmy momencie życia zawodowego i czy chcieliśmy tam być 🙂
Aneta, dla mnie zmiana otoczenia nawet bardzo działa oczyszczająco i pozwala nabrać perspektywy.
6 komentarzy
Podobno (aczkolwiek nie dam sobie za to niczego uciąć) punkt 7 jest błędnie przypisywany Einsteinowi, a pochodzi z jakiejś amerykańskiej ulotki z lat 80.
Być może. Ja nie słyszałam o tym ale zgłębię temat.
Dla mnie ważne podczas zmiany było wyznaczenie sobie celów, zasad i inspiracji, które zadziałają.