Ruszamy w drogę na statek. Autokar zabiera załogę z dwóch miast. W Warszawie wsiada część załogi, resztę zabieramy z Katowic. Droga z Polski do Włoch, autokarem, to nie jest najszybszy i najbardziej wygodny środek podróży, jednak można się do tego przyzwyczaić. To ponad 20 godzin podczas których, zazwyczaj jeszcze trochę pracuję, czytam i słucham podcastów. Czasem też przygotowuję swój lądowy dziennik pokładowy, który pomaga mi w realizowaniu planów.
Mam poczucie czasu dla siebie, lubię pracować w drodze, w ruchu. To też czas, w którym oficerowie mogą ze sobą porozmawiać, nie zawsze wszyscy się znamy przed rejsem, choć w większości przypadków tak. To czas gdy Kapitan omawia sprawy organizacyjne i po prostu wspólnie spędzamy pozostawione na asfalcie kilometry. Szybko układamy się do snu, bo każdy z nas ma świadomość jak trudny czeka nas pierwszy dzień, dzień wymiany załóg na pokładzie i dzień szkolenia. W tle leci jakiś film, załoga integruje się ze sobą wzajemnie by po kolejnym filmie każdy próbował złapać kawałek sennej nocy.
W tym rejsie pierwsza załoga z jaką popłyniemy, to dorośli. Z upływem czasu, słychać z tyłu autokaru, snujące się morskie opowieści: żeglarzy i morskich wilków.
Z moich dotychczasowych obserwacji, wynika, że im więcej ktoś spędził chwil na morzu, im więcej mil zostawił za rufą, tym bardziej respektuje siłę morza, natury i nie opowiada o sztormach i falach przelewających się przez pokład jak o dobrej zabawie i rozrywce szukając uznania w grupie tych co na morzu nie byli. Teraz dość łatwo przychodzi mi rozpoznanie tych powściągliwych historii, dojrzałych i rozsądnych od tych, które niosą za sobą chęć zaistnienia żeglarza, który na rejsie był dwa czy trzy razy.
Bardzo cenię w ludziach pokorę, a wszystkie autokarowe morskie opowieści o sztormach jak w filmach i falach jak domy, wiem, że zweryfikuje niedługo morze, uśmiecham się i zasypiam.
Bardzo cenię w ludziach pokorę,
a wszystkie autokarowe morskie opowieści o sztormach jak w filmach i falach jak domy, wiem, że zweryfikuje niedługo morze, uśmiecham się i zasypiam…
Następnego dnia, gdy słońce zaczyna przecierać się zza gór, a mgła powoli rozchodzi się w powietrzu, czujemy powoli klimat zbliżającego się portu. Porty mają dla mnie swój bardzo osobliwy klimat. Załoga szkolna, bo na Pogorii każdy jest w załodze, tutaj nie ma pasażerów, zostaje podzielona na wachty, czyli takie grupy, w których przez cały rejs będziemy pracować. Każdy dostaje przydział, koi czyli miejsce gdzie śpi.
Ja w tych rejsach będę oficerem wachty trzeciej. Co to oznacza?
Najbardziej to, że podczas manewrów w porcie, nasza wachta odpowiada za wodowanie pontonu, który jest potrzebny do manewrów. Oprócz tego wachta trzecia podczas alarmów do żagli zajmuje się największym żaglem na Pogorii – grotem. W praktyce oczywiście jest tak, że jako wachta obsługujemy wszystkie żagle, bo tylko wtedy jest radocha z pracy na pokładzie.
Alarmy do żagli owszem są ale i wtedy zdążają się zamiany lub roszady.
Każdy żagiel ma swoją specyfikę, swoją nazwijmy to trudność stawiania. Do grota, potrzeba dość licznego składu załogi i silnych rąk. Do stawiania żagli rejowych, chętnych, którzy oprócz nas, wejdą na reje i przygotują żagle do postawienia, czyli je rozsejzingują (a tak na bardziej potocznie: rozwiążą).
Często od wacht słyszę, pytanie o to, którą wachtę lubię mieć najbardziej. W zasadzie, każda ma w sobie coś. Najbliższa jest mi chyba wachta druga, która odpowiada za żagle rejowe. Być może dlatego, że perspektywa patrzenia na świat z tej najwyższej rei jest inna. Oficer tej wachty, przynajmniej teoretycznie ma więcej okazji do wchodzenia na reje.
Około godziny 11 00 zza budynków widać już maszty żaglowca STS Pogoria. Skrót STS to Sail Training Ship, co oznacza, że jest to statek szkoleniowy. O idei wychowania morskiego napiszę jeszcze więcej innym razem, to bardzo ciekawy temat. Pogoria to barkentyna, co oznacza, że ma trzy lub więcej masztów, na pierwszym maszcie licząc od dziobu ma ożaglowanie rejowe, a na pozostałych ożaglowanie skośne (gaflowe lub bermudzkie). Nasza Pogoria Ma 47 metrów długości a na jej pokładzie może być zaokrętowana maksymalnie 52 osobowa załoga. Łącznie ma 15 żagli na trzech masztach.
Najbliższa jest mi chyba wachta druga, która odpowiada za żagle rejowe. Być może dlatego, że perspektywa patrzenia na świat z tej najwyższej rei jest inna.
Dojeżdżamy na miejsce. Civitavecchia jest uroczym miasteczkiem około 60 kilometrów od Rzymu, a port jest głównym portem tego regionu, również dla Rzymu.
W pierwszej kolejności witam się z znajomymi osobami z załogi, która przekaże nam statek. To zawsze miłe chwile, choć dość krótkie. Załoga, która kończy rejs, kończy swoje zadania, sprząta statek, przygotowuje dla nas śniadanie. My, nowa załoga, z niecierpliwością czekamy na wejście na pokład.
Załoga rozładowuje prowiant, zajmuje swoje koje, rozpakowuje bagaże. Po śniadaniu, Kapitan ogłasza zbiórkę. Po raz pierwszy cała załoga ustawia się na rufie statku aby wysłuchać instrukcji i pierwszych wskazówek dotyczących życia i pracy na pokładzie żaglowca. Tutaj, oprócz oczywiście Kapitana, głos zabiera załoga zawodowa: bosman, mechanik i kucharz. To oni spędzają tu najwięcej czasu, pracują wiele miesięcy w roku aby rejsy były bezpieczne i udane. Dbają o statek, jak o własny dom. Często są duszą żaglowca.
Zaraz po zbiórce, płynnie przechodzimy do szkoleń. Nie ukrywam, że to jeden z moich ulubionych elementów. Choć szkolenie jest wymagające, sprawia mi dużo przyjemności. Z czego załoga jest szkolona pierwszego dnia?
Przede wszystkim zaczynamy od kwestii związanych z bezpieczeństwem, potem zapoznanie ze statkiem, zasadami panującymi na pokładzie, rozmieszczeniem pomieszczeń, pełnienie wacht, omówienie alarmów i manewrów, kwestie pokładowe takie jak wiązanie węzłów, żagle, liny (jak pracują i do czego służą), szkolenie rejowe.
Oczywiście, to zależy. Ja potrzebuję około 8 do 10 godzin. Czyli czasu jest mało a wachta zazwyczaj po południu już zmęczona. Czego nie uda nam się zrobić dziś, kończymy dnia następnego. My przecież zaraz ruszamy do kambuza, a tam szykowanie i wydawanie obiadokolacji dla załogi wyjeżdżającej i dla nas, potem sprzątanie i chwila czasu wolnego.
to dla niektórych pierwsze zderzenie z rzeczywistością, ogromem wiedzy do przyswojenia i obowiązkami jakie będą od dziś spoczywać na brakach każdego z załogi. Zdarza się, że niektórzy mylnie, wyobrażali sobie ten rejs jako, rejs typowo turystyczny. No cóż, czasami nawet zdarzają się próby negocjacji zwolnienia z wachty czy odpuszczenia pewnych obowiązków bo „załoga chce wyjść na miasto, przecież przyjechali tu zwiedzać”. Na to też jest czas, gdy obowiązki statkowe są wykonane.
Dziś nikt nie ma raczej siły na szaleństwa i wieczorne zwiedzanie miasta. Każdy pada ze zmęczenia, noc spędzona w autokarze i intensywny dzień szkoleń przeplatany wachtą w kambuzie robi swoje. Na pokładzie robi się cicho a noc otula cały port. Słychać stukające olinowanie o maszty, jak wiatr na wantach gra…
Następnego dnia, chwilę po godzinie 15 na pokładzie słuchać dzwonki, trochę jak w szkole choć ich sekwencja jest ściśle określona. Alarm manewrowy. Wachty ustawiają się na swoich miejscach. Pierwsze manewry, na twarzach załogi uśmiech, trochę zdenerwowania, czasem lekki niepokój. Czuć wiszącą w powietrzu mobilizację. Komenda za komendą, Pogoria w rytmie bardzo określonych działań, komend przyśpiesza i oddala się od nabrzeża, kierując dziób w kierunku główek portu. Wychodzimy w morze. Pojawia się delikatna fala i część załogi zaczyna chorować. No cóż, choroba morska to naturalny i zdrowy objaw, podobno.
Ręce całej załogi, ciężko pracują przy linach, piszczą bloki, wybieranych lin. Kolejno w górę idą żagle. Wszystko po to by za chwilę, ucichł statkowy silnik, a Pogoria niesiona wiatrem zmierzała do kolejnego portu.
To ten moment, w którym zawsze odwracam głowę za rufę.
Płyniemy.
Bycie w drodze. Chyba ciężko byłoby mi wymienić wszystko czego nauczyłam się na morzu. Za każdym razem mam inne doświadczenia, wyciągam nowe wnioski.
Uwielbiam patrzeć jak nowa załoga doświadcza koleżeństwa, uczą się pracy w zespole w warunkach do tej pory absolutnie nieznanych.
Żeglowanie to też przewidywanie, przezorność, która tak bardzo pomaga nam w życiu codziennym. Kapitan robi krótkie spotkanie z oficerami. Nakreśla nam plan i najnowszą prognozę pogody. Być, może wyda Ci się to dziwne, ale tutaj rozmowa o pogodzie jest czymś ważnym. Zupełnie inaczej niż na lądzie: syndrom braku tematów i tego, że czas rozejść się do domów. Wszystko wskazuje na to, że czeka nas raczej żegluga przybrzeżna. Tym razem nawet mnie to nie smuci aż tak bardzo, bo to oznacza, że więcej czasu spędzimy w portach i będę mogła popracować. Po ponad trzech tygodniach podróży po Australii w Warszawie byłam tylko dwa tygodnie, mam trochę do nadrobienia. Sztormy szalejące dalej od lądu dla nas oznaczają czas spędzony tu gdzie bezpieczniej, bliżej portu.
Elba jest największą z wysp Archipelagu Toskanii, a Portoferaio, jest stolicą wyspy. Zbliżając się do wyspy, z oddali widać potężne mury obronne miasta. Znajduje się tu też Muzeum Napoleona. Mamy też swoje miejsce na zjedzenie przepysznej włoskiej pizzy.
W porcie będziemy stać całą dobę. Manewr cumowania był dość trudny, bo warunki już znacznie się zmieniły, wiatr się wzmaga a do tego jest tu jak dla nas, dość mało miejsca.
Przy takich manewrach ważne są jasne i bardzo konkretne instrukcje, cisza na pokładzie i skupienia na tym co robisz.
Praca online daje nam dziś niesamowite możliwości … moje seaoffice.
Ja zostaję i pracuję.
Dziś mam do zaplanowania kolejny proces rekrutacji i przygotowanie nowego projektu. Szykuje się spore wyzwanie! Potem pomagam na pokładzie w drobnych pracach bosmańskich, tu zawsze jest coś do zrobienia.
Dalej obieramy kurs północny w kierunku La Spezia, mamy do przepłynięcia około 80 mil, na rano powinniśmy być na kotwicowisku. Oczywiście wszystko w ramach aktualnych warunków. Planowanie na morzu, wychodzi bardzo różnie.
Kotwiczymy po godzinie 9 00. Załoga pontonem, grupami jest zwożona na ląd. Mają czas na odpoczynek i zwiedzanie Portovenere. To miejscowość w regionie Liguria (prowincja La Spezia). Kolorowe kamieniczki czarują swym wdziękiem, wyglądają przepięknie również pokładu.
Ja zostaję i pracuję.
Dziś mam do zaplanowania kolejny proces rekrutacji i przygotowanie nowego projektu. Szykuje się spore wyzwanie! Potem pomagam na pokładzie w drobnych pracach bosmańskich, tu zawsze jest coś do zrobienia, do pomalowania, wymiany. Choć bycie w nowych miejscach, działa na mnie pozytywnie, lubię oglądać, poznawać. To nigdy nie miałam dużej potrzeby schodzenia na ląd gdy jesteśmy na statku. Zupełnie nie wiem dlaczego. Jeden z Kapitanów nazwał to dyslądią 😉 Może coś w tym jest. Nadal są miejsca w których kotwiczyliśmy wiele razy np Santa Margarita, a do przepięknego położonego obok Portofino, nie dotarłam jeszcze ani razu. Być może kiedyś przyjdzie czas.
Bardzo fizyczna praca przy linach, obserwacja na oku, sterowanie. Obserwacja radarów, nanoszenie pozycji na mapę – to tylko kilka punktów. A jednak wszystko razem połączone błękitną wstęgą wiatru i morza daje efekt magii, wyjątkowości i nadzwyczajności.
Żeglowanie jest niezwykłym przeżyciem, najbardziej poruszające jest to, że na jego niezwykłość składają się bardzo proste czynności.
Bardzo fizyczna praca przy linach, obserwacja na oku, sterowanie. Obserwacja radarów, nanoszenie pozycji na mapę – to tylko kilka punktów. A jednak wszystko razem połączone błękitną wstęgą wiatru i morza daje efekt magii, wyjątkowości i nadzwyczajności. Czasem zastanawiam, się z jaką łatwością człowiek przyzwyczaja się do takiego rytmu życia.
Mnie jest prościej, wygodniej, może po prostu bezpieczniej?
Kończymy wachtę nawigacyjną. Na koniec uzupełniam nasz dziennik jachtowy, kładę się spać, dochodzi 05 00, woda za burtą odmierza rytm życia, tutaj i teraz. Czuć wiatr, który towarzyszy nam od początku rejsu. Dopiero teraz czuję jak policzki i ręce pulsują, opłukane ciepłą słodką wodą.
W tym rejsie zawijamy jeszcze do Nicei, St. Tropez i kończymy w porcie Imperia – Porto Maurizio.
W całym rejsie byliśmy w morzu przez 108 godzin, 47 godzin pływaliśmy tak jak lubimy najbardziej czyli tylko na żaglach. Popychani lekko wiatrem, a czasem płynąc ostro pod wiatr pokonaliśmy niemal 470 mil morskich.
Każdy rejs się kończy.
Mój dziennik pokładowy: Grudzień 2019
Popłyń swoją niezwykłą drogą.
Na instagramie znajdziesz kilka zdjęć z rejsów i nie tylko.
Jeżeli zainteresował Cię ten temat zobacz również:
Zeszyt niebieski jak morze – tu opowiada jak lekcje z morza pomogły mi w planowaniu. To taki mój dziennik pokładowy, który pomógł mi tu na lądzie zaplanować odejście z etatu.